Ariana | Blogger | X X

19.02.2019

10. Ugryzienie



– Powiedzcie, że to żart. – Robert jęknął głośno, patrząc na pozostałych ze strachem w oczach. Jedno to odnieść ranę przypadkiem, drugie być ranionym z pełną premedytacją.
   Niestety jego znajomi nie wyglądali na rozbawionych, wręcz przeciwnie - zdawali się całkowicie poważnie myśleć na temat tego, by wyjąć mu na żywca ten kawałek rurki z nogi. Szkoda tylko, że nie pomyśleli o tym, jak cholernie bolesne i niebezpieczne to może być. On nie chciał umierać!
– Żartem by było zostawienie ci tego w nodze i nadanie imienia, jako tej części ciebie, do której warto się odzywać – burknął mało przyjaźnie Tomek, ale zaraz na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech. Co jak co, ale powinien sprawiać pozory miłego, w końcu co za różnica czy jest w szkole czy w piwnicy podczas apokalipsy zombie? Lepiej jak ludzie cię lubią. – A tak bez żartów. – No bo oczywiście to wcześniejsze to był żart, a przynajmniej blondyn planował podtrzymywać tę wersję. – Jak nie wyjmiemy to i tak umrzesz, lekarza tutaj nie ma. Módl się żebyśmy nie zjebali. – Cóż, nie wszystko dało się przekazać w przyjemny sposób, ale chłopak się starał, jak zwykle zresztą.
   Pan Karol zmierzył Deca wzrokiem, ale nie skomentował tego. Tomek miał rację, nie ważne jak bardzo chciałby by było inaczej. Musieli coś zrobić, albo stracą kolejną osobę - i to nie byle jaką, bo Robert był chłopakiem Izy i choć Karol nie przepadał za nią jakoś specjalnie to jednak przez dłuższy czas ta dziewczyna przyjaźniła się z jego córką, więc w pewnym sensie nadal czuł się za nią odpowiedzialny. A co za tym idzie - za jej chłopaka także. Można powiedzieć, że mimo posiadania dość sporej rodziny i to w większości w tak okropnym miejscu jakim była teraz Polska, powiększył ją jeszcze bardziej. Tomek, Paulina - jedna i druga oczywiście - Iza, Robert, a nawet Kasia z Łukaszem, których tak niedawno poznał, byli dla niego w tym momencie równie ważni jak Gosia, Ola, Paweł, Kamil i Ewa. Nie byłby w stanie ich zostawić, a wybierać między jednymi a drugimi nie chciał. I miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał, bo czułby się, jakby zdradzał bliskich, choć przecież to jego dzieci i żona byli najważniejsi. I niby wiedział, że Paulina z Tomkiem nie mieliby mu za złe, że zostawiłby ich na śmierć by ratować któreś z Rudzińskich, to jednak to byłoby niewybaczalne. Straciłby pewnie ich zaufanie, a to bolało. Zwłaszcza, że sami byli za tym, by zabrał dzieci z dala od tego bajzlu, zgadzając się na udział w tym szalonym eksperymencie. By nikt poza nimi nie musiał tego przechodzić.
   Chociaż ciężko tu mówić o ich bohaterskiej postawie - nie robili tego dla świata, robili to dla siebie. Jeżeli nie zapobiegną rozprzestrzenianiu się tej plagi, już zawsze będą musieli żyć w strachu. Kto by tego chciał? Nie byli szaleni - no, może trochę, bo w końcu ostatecznie właśnie mordowali chodzące trupy z własnej, jedynie delikatnie przymuszonej woli - chcieli tylko wrócić do tego, co było kiedyś, a jeżeli to oznaczało, że będą musieli przejść przez piekło -zrobią to. I tak nie mieli wyjścia, więc po co z tym walczyć? Nie chcieli być bohaterami, chcieli żyć i wiedzieli, że jeżeli cała sytuacja zacznie ich przerastać, nikt nie będzie mógł ich winić za odpuszczenie, bo nikomu niczego nie obiecywali.
   A teraz stali w punkcie, gdzie nie wiedzieli co zrobić. Rana na ramieniu? Można zabandażować. Szkło w ręce? Pan Karol miał z tym spore doświadczenie. Nawet ugryzieniem potrafił się zająć. Ale wyciąganie pręta z ciała? No, tego jeszcze nie przerabiał. To raczej nie było coś czym powinien zajmować się szary człowiek, od tego byli lekarze. Z tym, że oni żadnego nie mieli. Zostali sami i musieli sobie radzić z trudnymi sytuacjami.
– Nie da się tego zrobić jakoś inaczej? Albo chociaż mnie znieczulić? – pytał jeszcze Robert, z każdą chwilą robiąc się coraz bledszy.
   Ale wiedział, że nie ma innej opcji. Przynajmniej nie w tym momencie. Dlaczego świat musiał go tak nienawidzić? A wiedział, że nie powinni iść na tamtą imprezę!

   Zanim zabrali się do roboty, przekazali informację o stanie Roberta pozostałym. Nie mogli zatrzymać tego dla siebie, zwłaszcza, gdy w grę wchodziło ludzkie życie. Teraz więc stali w piwnicy w lekko zmienionym gronie - do Tomka, Kamila i Karola dołączyła Paulina, Łukasz i Laura, która twierdziła, że ukończyła kurs pierwszej pomocy i gdzieś w domu posiada na to papierek. Ile było w tym z prawdy? Cóż, ciężko powiedzieć, ale nikt nie kwapił się by odwodzić ją od tego pomysłu. Dziewczyna była zdeterminowana i jeżeli naprawdę potrafiła pomóc Robertowi to pozostałym to pasowało. Nie byli aż tak głupi by machnąć ręką na taką pomoc, sami w końcu i tak nie mieli w takich akcjach doświadczenia.
­– Spójrzcie na to z lepszej strony, będziemy mogli wpisać sobie do CV, że potrafimy wyjąć rurę z nogi. – Zaśmiał się Tomek, choć i po nim widać było, że nie czuje się za pewnie z tym, co się stało i tym, co będą musieli zrobić, jeżeli chcą by ich ekipa nie skurczyła się o kolejną osobę.
   Nie żeby któryś z chłopaków uważał Roberta za niezastąpionego i niezwykle istotnego dla ich misji - którą sami w teorii sobie wyznaczyli, nie chcąc żyć w świecie pełnym chodzących po ulicach trupów - ale jednak nadal był kimś, kogo znali i komu śmierci nie życzyli, nie ważne co złego zrobił lub jak złe wrażenie wywołał na nich przy pierwszym poznaniu.
   Laura, bledsza niż zwykle, stanęła naprzeciw chłopaka. To nie wyglądało dobrze. Może i wiedziała jak zatrzymać krwawienie i unieruchomić ciało obce znajdujące się w ciele, ale wyjąć to…
– Do pracy w biurze nie potrzebuję takich dodatków. Jak coś spadnie komuś na łeb, dzwoni się po pogotowie, a nie wykonuje operację. – Paulina mruknęła dość ponuro.
   Czuła się w tym momencie bezradna, jednak nie potrafiła nie pójść za tymi idiotami i nie spróbować chociaż… Sama nie wiedziała czego, ale nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś złego przydarzyło się Robertowi, podczas gdy ona siedziałaby na kanapie nie wiedząc co się dzieje. Nie żeby była w tym momencie pomocna i jej słowa, które skierowała do Izy, Gosi i Pauli, które też chciały pomóc wydawały się być śmieszne. Nie potrzebna mu widownia, planujecie stać i patrzeć? No cóż, ona najwidoczniej mogła, jej „patrzenie” w końcu nie przeszkadza, a pomaga. A przynajmniej taką głupią linię obrony mogłaby zastosować, gdyby nie to, że nikt nie kwestionował jej słów. Nawet Tomek - choć on głównie dlatego, że zwyczajnie w świecie nie mógł wypowiedzieć się, będąc kilka metrów od niej, oddzielony ścianami. A może ścianą? Ciężko było stwierdzić.
– To tylko pręt, damy radę. Przytrzymać w miejscu, zacisnąć powyżej rany i wyjąć. Proste jak budowa cepa. – Kamil starał się jakoś podbudować pozostałych, ale spojrzenia jakimi go obrzucili, wcale nie były zadowolone z tej próby.
   Jeżeli to było proste jak budowa cepa, to najwidoczniej cep wcale nie był tak prostym urządzeniem jak mogło się wydawać. Niemożliwym było by zrobili to od tak, a konsekwencje zrobienia czegoś źle… Nie byli pewni czy są gotowi je ponieść. Tym razem to nie chodzące zwłoki pozbawiłyby życia kogoś im bliskiego - apokalipsa ma to do siebie, że jednak nawet z obcych potrafi zrobić rodzinę, choć teraz to jeszcze nie aż tak zażyły etap - a oni. I nie mogliby zasłonić się zrządzeniem losu, szalonym doktorem czy wirusem kierującym nieżyjącymi. To byłaby w całości ich wina. Ich brak umiejętności. Ich… głupota. Ale zostawienie go w takim stanie skończyłoby się stuprocentową śmierci, więc albo mu pomogą i dadzą pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, albo pozwolą umrzeć. Wybór w tym przypadku był niezwykle prosty.
– O ile tym cepem jesteś ty. – Paulina prychnęła w stronę Kamila, po czym podeszła do Roberta i uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Nie będziemy tego odwlekać, okej? Weź to między zęby. – Podała mu szmatkę, którą pani Ewa wyjęła z jakiejś szafki i zerknęła na Laurę.
   Brązowowłosej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skinęła głową, jakby próbowała w ten sposób dodać sobie pewności siebie, po czym kucnęła przed Robertem i zacisnęła prowizoryczną opaskę uciskową na jego udzie, kawałek nad raną, dokładnie tak, jak mówiła książka i instruktor. Na ten moment jej praca była skończona, więc cofnęła się szybko, robiąc miejsce Karolowi. Paulina złapała Roberta za ramiona, a zaraz dołączył do niej Łukasz, by mieli pewność, że chłopak się jej nie wyszarpnie. Kamil przytrzymał jego nogę, w którą wbity był przedmiot, a Tomek zajął się drugą i jego biodrami. Może nie wyglądało to za profesjonalnie i Laurze niemal od razu zrobiło się słabiej, ale w tym miejscu nie mieli nawet do czego go przywiązać. No i nie myśleli też w stu procentach jasno. Każdy z nich był przerażony i ukazywał to na swój sposób - Tomek głupio żartował, ale widać było, że drga mu policzek, Kamilowi chodziła noga, Łukasz ciągle oblizywał i zagryzał wargę, Karol prawie w ogóle nie zmieniał wyrazu twarzy, ale oddychał niezwykle szybko, Laura miała łzy w oczach, zaś Paulina… Paulina wyżywała się na ramionach poszkodowanego chłopaka, wpijając palce w jego ramiona tak mocno, że ten aż syknął zaskoczony.
– Uważaj trochę. – Jego wzrok jasno mówił, że to nie jest prośba. Już bolało go wystarczająco mocno, nie musiał cierpieć bardziej.
   Z tym, że Paulina nie panowała nad swoimi palcami. Same zaciskały się, jakby w jakiś sposób mogło to zapobiec ewentualnym kłopotom, jakie ściągną na siebie i Roberta, jeżeli spieprzą sprawę. A trzeba przyznać, że mieli w tym wprawę. Sama Paulina raz po raz coś psuła i niszczyła, nie ważne czy były to przedmioty czy relacje. Tomek wiecznie pakował się w sytuacje, gdzie obrywał nawet za niewinność i chęć niesienia pomocy, czasem ciągnąc za sobą Kamila, któremu zależało na przyjacielu na tyle, by nie móc patrzeć jak później zbiera baty za idiotów, których uważa za kolegów. Byli zbyt beznadziejną grupą, nie było szans by wszystko poszło po ich myśli, więc dziewczyna podświadomie rozładowywała napięcie w swoich mięśniach za pomocą siły. Nie żeby była ona jakaś wielka, nigdy nie należała do osób, których uścisk powalał na kolana - za to umiała szczypać jak mało kto i Tomek do tej pory wypominał jej, że przez nią miał więcej siniaków niż po koleżeńskim meczu na wioskowym boisku.
– Przepraszam – mruknęła pod nosem, poluźniając uścisk.
   Ten moment wykorzystał Karol, stwierdzając, że powolne wyjmowanie pręta z ciała będzie torturą i szarpnął za nogę chłopaka. Wrzask jaki poniósł się po piwnicy pewnie był też słyszalny w salonie, w którym przebywali pozostali i nawet szmatka, na której ten zaciskał zęby, nie mogła tego choć trochę wyciszyć. Jedyny jej plus to to, że chociaż zęby miał całe.
   Po policzkach chłopaka spłynęły łzy. Mieli szczęście, że noga nie została przebita na wylot i że w ciele znajdował się tylko niewielki kawałek metalu, bo jego krzyki mogłyby zwabić niechcianych gości. A z rannym Robertem i kartką na głowie nie daliby rady uciec od tak. To nie kiepska komedia z dramatem i chodzącymi trupami w tle - to życie, którym ryzykowaliby w najgłupszy możliwy sposób. Bo popełnialiby błędy jak bohaterowie wszystkich seriali i filmów, na końcu których zostawała jedna osoba - tak, która nie powinna, a której się udało, bo pozostali jej bronili. I pewnie byłaby to Iza, bo skoro zdążyła już owinąć sobie Gosię dookoła palca to nie miałaby problemów zrobić to samo z tą częścią grupy, która nie była do niej negatywnie nastawiona.
   Wdech i wydech. Robert próbował uspokoić oddech, który gwałtownie przyspieszył, gdy ciało obce opuściło jego nogę. Nawet nie zauważył kiedy Laura opatrzyła go, a Kamil z Tomkiem wzięli pod ramiona. Był zamroczony i jedyne na czym teraz umiał się skupić to twarz Łukasza przed nim, który najwidoczniej coś mówił, próbując nawiązać z nim kontakt, ale sam Robert  raczej nie był na to gotowy. Za dużo nieprzyjemnych bodźców by wrócić do rzeczywistości. Jak na złość jednak, oderwanie się wcale nie równało się temu, że mógł odetchnąć. Czuł, jakby najgorsze wcale nie minęło, a wręcz przeciwnie, właśnie zaatakowało go z każdej strony, przypominając, że już od małego był wrażliwy na ból.
– Ej, ej! Nie odpływaj. Robert, halo. Haaalo. Odezwij się, bo nie wiem czy celować ci w czaszkę czy nie. – Tomek brzmiał na zaniepokojonego, choć na jego twarzy cały czas malował się uśmiech.
   W końcu to właśnie przez swoją postawę w takich sytuacjach był uważany za miłego i pozytywnie nastawionego do całego świata. Można by nawet rzec, że takim niefrasobliwym podejściem do wszystkiego zaskarbił sobie serca większości swoich znajomych. Niestety w tym momencie nie robiło to większego wrażenia na Robercie. Nie mając wyboru, wyprowadzili go po prostu z piwnicy. Może w mieszkaniu dojdzie do siebie.

– Boże, niech ktoś zamknie jej mordę zanim ja to zrobię. Mam serdecznie dość tej głupiej… - Paulina nie zdążyła skończyć, bo w tym momencie postanowił się wtrącić jej brat.
– Boże, zjadłbym jakąś kanapkę. – Uśmiechnął się w stronę Pauli.
   Szkiel odwzajemniła jego uśmiech, po czym odwróciła się w stronę blatu, na którym leżały wafle ryżowe i pomidory.
– Jesteś pewny, że nie masz pasożyta? Jesz więcej niż mój ojciec. – Zaśmiała się.
– Pan Franek coś w ogóle je? – Blondyn uniósł brew, zerkając przelotnie na swoją siostrę, która prychnęła cicho pod nosem, odwracając się w stronę szafek i przeszukując je z nadzieją, że znajdzie w nich coś, co może przydać się w poszukiwaniu kolejnej kartki.
   Iza zachowywała się niezwykle irytująco - bo choć normalnie Paulina potrafiła przymknąć oko na jej dziwaczne zachowania to teraz marudziła gorzej niż Robert, który - mówiąc na marginesie - potrzebował aktualnie wypoczynku, a nie trajkotania jakiejś wariatki nad uchem. No ale cóż, najwidoczniej tylko ona miała z tym problem, bo pozostali byli rozbawieni jej zbulwersowaną miną, gdy Tomek jej przerwał.
   Teraz jej głowę zajmowało coś dużo poważniejszego - na całe szczęście, bo mogłaby poważnie obrazić się na swoich znajomych za tak lekkie potraktowanie jej uczuć. Wskazówka, którą znaleźli i spisali wydawała się aż za banalna, bo poza tym, że była kiepskim wierszykiem to nie miała w sobie żadnych fragmentów, które trzeba by było jakoś idiotycznie zinterpretować – tym razem jasno na białym było napisane, że mają szukać pod mostem. Tylko… Oni nawet nie wiedzieli czy tu jakiś jest, a jeżeli tak - to ile takich budowli postawiono? Czekała ich kolejna, męcząca wycieczka, na którą nie bardzo się im spieszyło. Bo ile można? Czy ta gra w ogóle miała jakiś koniec? Ledwo ją zaczęli, a już byli zmęczeni - akcja w galerii, śmierć Kamili, a teraz to. Nie mieli ani chwili by porządnie odpocząć, a problemów z dnia na dzień było coraz więcej. Męka - to jedno słowo nasuwało się Łukaszowi na myśl, gdy myślał o tym, że każda kolejna doba będzie wyglądać podobnie. I że w końcu będą tak znużeni, że ktoś naprawdę zginie.
   Z ich winy.
– Nawet nie wiesz ile. – Szkiel zaśmiała się cicho. Jej tato potrafił wepchnąć w siebie obiad o osiemnastej, zaraz po pracy, kolację około dwudziestej czy dwudziestej pierwszej i jeszcze przed snem zrobić sobie jakieś kanapki. Ale gruby nie był, co niesamowicie dziwiło. Sama Paula do tej pory nie doszła do tego jak to działa.
– Kiedyś się dowiem, o ile do tego czasu nie stwierdzi, że przechodzi na dietę. – Puścił jej oczko.
– Ja wiem, że moja mama często to proponuje, ale póki stać nas na zapełnianie mu żołądka to raczej nie ma z tym problemu. Mówi, że jak będzie gruby to nie odejdzie do młodszej. – Blondynka pokroiła pomidora i ułożyła mu go na waflu ryżowym, po czym podała z uśmiechem i poprawiła swoje okulary. – Co planujemy dalej? – Jej ton drastycznie się zmienił i z miłego stał się poważny i dość smutny.
   Coraz mniej podobało jej się to, że osoby, na których jej zależy są albo z dala od niej, albo tuż obok narażają się na śmierć. Zdążyła też zauważyć, że Paulina, jej przyjaciółka, oddala się od niej coraz bardziej - i w sumie nie tylko od niej. Rozmawia z Olą, próbuje udawać, że wszystko jest w porządku, ale unika trudnych tematów nawet z własnym bratem. Kamil? Łukasz? Czasem miała wrażenie, że zaraz ją zastąpią, bo niebieskooka rozmawiała z nimi w dokładnie ten sam sposób - a ona nie chciała z przyjaciółki stać się tylko znajomą. Znały się tyle lat, że to wydawało się być niesprawiedliwe. Pomagała jej za każdym razem, gdy ta tego potrzebowała, wspierała, przychodziła, by prowadzić razem z nią wojnę przeciw tym, których Decowa nienawidziła - i wiedziała, że ta dla niej zrobi to samo, bo nie raz udowadniała, że nie ważne która jest godzina, ona przybiegnie, by pozwolić się jej wypłakać. Ich znajomość nie mogła umrzeć z powodu jakichś wałęsających się za oknem - z jednej bądź drugiej strony - zwłok. Czy czym te zombie były.
   Właśnie. Ostatecznie nadal nie wiedzieli nic na temat zagrożenia, z którym parę razy zdarzyło się im zmierzyć. Jakieś człekopodobne stwory grasowały na terenie Polski i z jakiegoś powodu chciały zabijać i jeść tych, co jeszcze żyli. Ich krew była niezwykle gęsta, a siła znacznie przewyższała ludzką, ciężko więc było uwierzyć, że pierwsze osobniki, które widzieli - te z żółtymi oczami - były kiedyś tej samej rasy co oni, ale po świecie nie chodziła żadna inna i z tego powodu nie dało się nie uważać ich za jakiś wybryk natury. A może eksperymentem nie było postawienie losowych grup ludzi przed niebezpieczeństwem, które do tej pory było jedynie fikcją na ekranie lub stronach książki, tylko samo stworzenie zombie i zobaczenie jak one będą sobie radziły w środowisku z małą liczbą osób, które mogłyby je zabić i zepsuć ten etap badań. A gdy oni przegrają, w życie wejdzie kolejny. Sama myśl o tym wywoływała ciarki na plecach. Żyć już do końca w ten sposób… Nie, nie chciała się na tym skupiać. To nie była wizja nad którą powinna się rozwodzić, bo przecież wygrają - żadne z nich nie wiedziało jak, ale wygrają. Nie mieli innego wyjścia.
–Ja, Kamil, Łukasz… - Tu Tomek zerknął na chłopaka, czekając, aż ten potwierdzi, że się zgadza, a gdy ten skinął głową, kontynuował. – I Paulina – dodał, widząc minę swojej siostry, choć nadal był sceptycznie nastawiony do tego, by chodziła z nimi. Nie była specjalnie szybka, a jej waga tylko wszystko utrudniała. Póki co jednak sprawowała się lepiej niż ktokolwiek, bo Robert leżał ranny, a ktoś - w tym wypadku Karol - musiał zadbać o bezpieczeństwo pozostałych. Mężczyzna wolał mieć oko na swoją rodzinę niż chodzić po mieście, szukając jakiegoś kartonika. Nie wybaczyłby sobie, gdyby któreś z jego dzieci lub żona, umarło przez to, że jakiś nastolatek nie dopilnował wszystkiego. I nawet nie winiłby tej osoby - ale ból w sercu by pozostał, więc jeżeli miał coś zrobić, to chciał to zrobić sam. Dzieciaki mogły zająć się grą, wydawały się dość szybko przystosowywać do sytuacji na zewnątrz, on miał własną misję. Może w teorii nie tak ważną jak ich, ale to go nie interesowało, dla niego rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. – Pójdziemy sprawdzić mosty. Tylko najpierw musimy dorwać kolejną mapę, bo bez tego będzie ciężko. – Spojrzał na swoją siostrę. Nie miał jej za złe, że zgubiła tę ostatnią, ale trochę im to wszystko utrudniało. – Myślę, że zaczniemy od tego wielkiego na Odrze. Jeżeli dopisze nam szczęście to nie będziemy musieli chodzić po tych mniejszych. W końcu chyba to nie tak, że zależy mu na tym, byśmy nigdy ich nie znaleźli, no nie? – zapytał, ale raczej nie liczył na to, że ktoś mu odpowie.
   Jednak Paula, która właśnie bawiła się jabłkiem, uznała za stosowne naprostować odrobinę blondyna. W końcu nie bez powodu mieli wskazówki, no nie?
– Wydaje mi się, że lepszym powodem dla odwiedzenia go jest określenie „chory” na końcu wierszyka, ale mogę się mylić. – Uśmiechnęła się delikatnie, odkładając owoc i odsuwając się od szafki, o którą się opierała. – Idę z wami. – Ton jej głosu jasno mówił, że nie przyjmie odmowy.
   Problem w tym, że mieli już na karku jedną z Paulin, drugiej nie potrzebowali. W czwórkę mogli iść, wtedy nie musieli przejmować się, że przy konieczności rozdzielenia się - którego starali się unikać – ktoś zostanie sam. Jeżeli coś się stanie, to będzie można sobie wzajemnie pomóc, a w razie wypadku jedna z osób mogła wrócić i poinformować ich co się stało. Najgorszego ze scenariuszy woleli nie brać pod uwagę, ale gdyby stało się, że dwie osoby przez atak zombie zostaną pozbawione możliwości powrotu na czas to w dwoje łatwiej przeżyć. A przynajmniej tak sobie wmawiali. Samemu mogłoby zacząć być depresyjnie. Zaś w trójkę? Może gdyby Paula jakoś się wcześniej wykazała to jeszcze mogliby patrzeć na to przychylniej, ale tak? To był dodatkowy problem na głowie.
– Nie. Karol będzie potrzebował pomocy, sam nie da rady wszystkich obronić. Jeżeli chcesz pomóc, weź to. – Tomek podał jej pistolet, który prawie cały czas miał pod ręką. Czuł się z nim pewniej. – Ktoś pokaże ci jak strzelać. Laura wygląda na zdruzgotaną, Iza nie nadaje się do niczego, a Gosia…
– Wolę jej tego oszczędzić. Zrobisz to dla mnie? – przerwał mu Kamil, wstając i podchodząc do Pauli, po czym złapał ją za ręce, pochylając się w jej stronę z nadzwyczaj poważną miną.
   Paula zamarła. Kiedyś podobał jej się Kamil. Wtedy jeszcze nie chodził z Gosią, ale zapowiadało się na to, więc sobie darowała. Ledwo go znała, więc nie było to trudne, ale jednak nadal uważała, że jest świetnym kandydatem na chłopaka, a nawet i męża. Teraz też to potwierdził, starając się trzymać swoją ukochaną z dala od niebezpieczeństwa - nie tylko fizycznego, ale i psychicznego, bo zabicie, nie ważne czy trupa czy kogoś żywego, na pewno wpływało jakoś na ich umysły, widać to było chociaż po Paulinie.
   Skinęła głową, uśmiechając się nieznacznie. Mogła to zrobić. Tak naprawdę to nie chciała pchać się w wir walki, ale bycie bezużyteczną i bezradną ani trochę się jej nie podobało. To prawie jakby była na równi z Izą, a do tego dopuścić nie mogła. Jeżeli uda się jej w końcu ruszyć, na pewno będzie łatwiej. Gotowanie nie pomagało jej tak, jak Gosi czy pani Ewie. Czasem miała wrażenie, że po prostu tam zawadza, bo pięć czy sześć osób przy garach jednak tworzy niepotrzebny tłum. No i samo gotowanie wtedy zajmuje bardzo krótko, więc ociągają się niemiłosiernie, przez co dziewczyna zwyczajnie się nudziła. Ale jeżeli będzie mogła pomagać w czymś ważniejszym i będzie musiała obserwować okolicę, by żaden niepożądany osobnik nie podszedł za blisko, to będzie szczęśliwa. I bezpieczniejsza niż podczas wypadów na poszukiwania wskazówek.
– Jasne, nie masz się o co martwić – przytaknęła radośnie, a pozostali wręcz odetchnęli z ulgą za jej plecami.

   Noc była ciężka. Grupa nie mogła narzekać na tłumy pod oknami, ale warkot, jaki wydawały z siebie te jednostki, które od czasu do czasu przechodziły ulicą przy domu, nie pozwalał spać ani Pawłowi ani Oli. Ewa spędziła cały ten czas przy łóżku dzieci, zapewniając, że na pewno są bezpieczni. Pozostali dzielili się na pary i czatowali przy oknach, zmieniając się co trzy godziny, by każdy zdążył się wyspać przed kolejnym dniem w tej parodii horroru.
   Było około dziewiątej, gdy czwórka przyjaciół wyruszyła na miasto, pozostali zaś zajęli się swoimi sprawami. Gdy zrobiło się jaśniej, Ola i Paweł w końcu usnęli, więc i ich mama mogła pozwolić sobie by odpocząć, a to znaczyło, że Gosia z Laurą same mogły zająć się przygotowaniem śniadania i planowaniem kolejnych posiłków. W ten sposób Robert i Iza zostali sami. On leżał na kanapie, a ona malowała sobie paznokcie.
   Po wczorajszym płakaniu nad stanem swojego chłopaka, dzisiaj zdawała się wcale nie zwracać na to uwagi. Niby była to u niej norma, bo większość rzeczy robiła dla atencji i wcale niczym poza sobą się nie przejmowała, ale Robert od dawna uważał, że ta potrafi się zmienić. Że dla niego taka nie będzie. A jednak, gdy ta dzisiaj nie chciała mu nawet podać kanapek i dostał je od Decowej - która, choć wiedział, że nie przepada za nim jakoś specjalnie, bo chodzi z Izą, była nadzwyczaj miła: nie warczała, nie rzucała mu zirytowanych spojrzeń i choć jakoś specjalnie nie kwapiła się do rozmowy z nim to odpowiadała na jego pytania i nie olewała odpowiedzi. W przeciwieństwie do Izy.
– Mogłabyś podać mi tabletki przeciwbólowe? – zapytał głośno, by nie było opcji, że dziewczyna nie dosłyszy.
– Za moment, tylko przeschnie mi lakier. – Uniosła dłoń, pokazując mu swoje paznokcie, które teraz lśniły od bladoróżowej, mokrej warstwy.
   To nie tak, że Robert był przewrażliwiony przez bliskie spotkanie ze śmiercią. Gdy Tomek powiedział, że zaraz z Kamilem pomogą mu się przesiąść, tylko skończy czyścić nóż to nie miał z tym problemu. W końcu to coś ważnego, oczywistym było, że poczeka, bo aż tak zmieniać pozycji nie musiał. Chciał jedynie posadzić gdzieś indziej tyłek, bo od miękkiego zaczynał go boleć. Ale malowanie paznokci? Poza Izą nikt tego nie robił. Gosia nawet nie zmyła swoich, pozwalając lakierowi odprysnąć, co raczej ładnie nie wyglądało, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. I może gdyby nie byli właśnie w środku apokalipsy, uznałby, że to słodkie, jak Iza dba o siebie nawet w tak najmniejszych i niezbyt zauważalnych szczegółach. Ale walka trwała, a ona zamiast robić coś pożytecznego, marnowała czas na trucie ich smrodem farby, które ostatecznie nie dawało nic poza tym, że jej dłonie wyglądały ładnie. A tego nie potrzebowali w tym momencie. Nie dziwił się, że Paula i Paulina krzywo na nią patrzą, sam miał jej ostatnio dość - jak to możliwe, że w „normalnym świecie” te wszystkie jej cechy uważał za urocze? Może jednak potrzebował wstrząsu jakim jest otarcie się o śmierć by zrozumieć, że jednak liczy się coś więcej niż ładna buzia i siła przebicia.
   Czy przestał ją kochać? W jego wieku ciężko było mówić o prawdziwej miłości, ale nie potrafił powiedzieć, że tak. Nadal czuł do niej to samo, potrzebował jedynie przerwy by uspokoić myśli i na spokojnie sobie wszystko poukładać. Nie był pewien jak podejść do tego tematu, ale wiedział, że jeżeli nie zrobi tego teraz to później zabraknie mu odwagi i utknie, pogrążając się coraz bardziej i ostatecznie kończąc jako frajer, który daje się wykorzystywać lasce liczącej, że będzie dookoła niej skakał. Może krótkie rozstanie sprawi, że Iza zrozumie co czuje i jak chce by funkcjonował ich związek. W najgorszym przypadku nie będzie chciała do niego wrócić, ale jeżeli tak się stanie to czy będzie to coś złego? Pocierpi, ale na dłuższą metę efekt będzie pozytywny, bo jeżeli dla niej był tylko chwilową przygodą to chyba wolał tego nie ciągnąć. Nie był aż takim masochistą.
– Lakier? – prychnął cicho pod nosem – Chyba musimy porozmawiać, Iza – zaczął odrobinę niepewnie, ale zaraz jego twarz przybrała poważniejszy wyraz.
– O lakierze? – Zaśmiała się w odpowiedzi. – Jak powiesz, że kolor jest brzydki to ci nie uwierzę, Gosia potwierdziła, że jest śliczny. Osoba, która tu mieszka ma niezły gust. – Wyciągnęła rękę przed siebie, przyglądając się swoim paznokciom. Zastanawiała się czy nie zabrać ze sobą tego koloru na stałe. Drobna cena dla jego właścicielki za to, że uratują świat.
– O nas. Wydaje mi się, że to nie czas na bycie razem. Nasz związek się rozpadnie przy różnych podejściach jakie mamy do życia w tym momencie. Myślę, że... – Urwał, zastanawiając się jak delikatnie to przekazać, ale ostatecznie zdecydował się na szczerość. – Przyda nam się przerwa. Mam nadzieję, że to rozumiesz. – Jeszcze zanim skończył to mówić, wiedział, że jest całkowicie na odwrót.
   Iza wyglądała jakby ją piorun strzelił. Nie sądziła, że Robert kiedykolwiek wpadnie na tak idiotyczny pomysł. Jedyną osobą, która mogła zerwać tę relację, była ona. Jej się nie rzuca, to ona rzuca innych. Może i najlepszą dziewczyną nie była, ale myślała, że Wijko akceptuje ją taką jaką jest i widzi, że plotki o tym jaka to jest zepsuta i toksyczna są zwykłą, głupią gadką, którą powtarzają zazdrosne pizdy, nie mające pojęcia czym jest prawdziwe życie. Gdyby spotkał je trud prawdziwego życia i naprawdę pocierpiały, to nie patrzyłyby na nią w ten sposób. A teraz jeszcze Robert…
– Dlaczego? – zapytała zaskoczona, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo zraniła ją jego propozycja. Nie po to od lat powtarza wszystkim, że zbywała każdego faceta, by teraz płakać za „kolejnym”.
   Z tym, że poza Robertem wszyscy poprzedni byli wyimaginowani lub poznani w Internecie. Owszem, podobało jej się kilku chłopaków, ale mało kto chciał zwracać na nią uwagę - nie rzucała się w oczy do dnia, gdy nie poznała Moniki, która sprawiła, że poznała parę ciekawych osób. I owszem, robiła za jej tło, ale nie narzekała - nauczyła się czego tylko mogła i wypięła na dziewczynę, gdy zaczęła sobie radzić bez jej pomocy. Już od dziecka była oczkiem w głowie całej swojej rodziny i gdy przyjaźniła się z Pauliną to ta dbała, by jej znajome zawsze odpowiednio ją traktowały, ale gdy przestała z nią gadać… Kontakty się urwały i jedynie czasem mówiły sobie „hej”, gdy mijały się na wiosce czy w szkole. Nie potrzebowała ich, bo znalazła sobie nowe towarzystwo, jednak uważała, że to nie fair traktować ją w ten sposób. Była w końcu wrażliwa, nie można było z taką lekkością traktować jej uczuć.
– Bo ta apokalipsa nas psuje. Dajmy sobie czas. Nie zrywam z tobą, nie chcę tego, ale lepiej będzie jak…
– Jak zostaniemy przyjaciółmi na jakiś czas? – dokończyła za niego dość gorzko.
   Podniosła się z krzesła i rzuciła mu tabletki przeciwbólowe. Nie była zabawką. Przyjaźń to było stanowczo za mało. Ba, teraz nie była pewna czy na pewno chce go w ogóle kochać.
– Świetnie. Mam tylko nadzieję, że to twój pomysł, a nie Pauliny. – Zmierzyła go zirytowanym spojrzeniem, ruszając w stronę wyjścia.
– Pauliny? A co ona ma do tego? – zapytał zaskoczony, poprawiając się na kanapie i wychylając, choć wiedział, że to nie pozwoli mu jej zatrzymać.
   Iza nie odpowiedziała. Nie wiedziała co mogłaby mieć do tego Paulina, ale gdy coś szło nie tak, to zawsze była jej wina. Od dnia, gdy się pokłóciły ciągnęła się za nią klątwa Decowej. Ale ona się zemści, nie da jej psuć bezkarnie swojego związku. Blondynka pożałuje, że w ogóle tu się z nimi znalazła.

– Paulina, oszalałaś? – Tomek złapał siostrę za nadgarstek, śmiejąc się cicho. – Nawet nie wiesz jak tam jest głęboko. Jak cię porwie to będziemy mieli problem. To nie jest gra.
   Dziewczyna przewróciła oczami, choć zdawała sobie sprawę z tego, że obawy jej brata są całkowicie uzasadnione. To, co planowała zrobić było głupie, ale w inny sposób nie mieli jak sięgnąć kartki. Dzisiaj prawie w ogóle się im nie przydała, jakby chłopakom nagle przypomniało się, że jest dziewczyną i że należy ją wyręczać w takich rzeczach jak wynoszenie śmieci, otwieranie drzwi oraz zabijanie pająków i zombie. I jak jeszcze z pierwszymi trzema nie miała problemu, tak to ostatnie było zwyczajnie śmieszne. Bo w końcu już parę razy to zrobiła, co niby się stanie jak zrobi to jeszcze raz? Sama stanie się trupem? Mieli na to równe szanse. No, dobra, może ona miała większe, bo jednak była najgrubsza i najwolniejsza, ale tego tematu lepiej było nie poruszać. Niepotrzebnie by zmartwiła blondyna, lepiej było jak uważali, że jest pewna siebie i swoich umiejętności - których nie było, ale w czaszkę umarlaka trafiała, więc uważała, że się nadaje by walczyć z nimi ramię w ramię. A oni i tak nie mieli wyboru i musieli ją ze sobą brać.
– To jest gra – poprawiła go z szerokim uśmiechem, rzucając swoje buty na brzeg i wkładając nogę do wody – Po prostu trzymajcie sznurek, ta kartka wcale nie jest tak daleko. – Odwróciła się do brata i złapała go za dłoń, którą ten zaciskał na jej ręce. Pogładziła ją delikatnie, a gdy ten puścił, sama ją ścisnęła, patrząc mu w oczy z taką pewnością siebie, jak jeszcze nigdy. Może i była to tylko maska, ale nie mogła pozwolić by Tomek niepotrzebnie się zamartwiał. Nadal miał problem by normalnie stawać na własnej nodze, a Łukasz przyznał się, że boi się wchodzić do wody w takich miejscach. Niby mogli pozwolić zrobić to Kamilowi, ale Paulina wiedziała, że w razie problemu łatwiej będzie im wyciągnąć ją niż jej, osłabionemu Tomkowi i Łukaszowi Maleca. Zgłosiła się więc na ochotnika z nadzieją, że sięgnie tego głupiego kartoniku, a nie utopi go w wodzie.
– Jakbyś czuła, że coś jest nie tak, wołaj i wstrzymaj oddech, możemy z wrażenia lekko cię podtopić. – Kamil klepnął ją w ramię i obwiązał ją sznurem, który znaleźli w sklepie jakiś kawałek dalej.
   Na szczęście Tomek zawsze myślał z wyprzedzeniem, więc byli przygotowani na tak ekstremalne zadanie. Wcześniejsze nie były aż tak survivalowe jak to, kojarzyły się bardziej z komedią, która ma w sobie ułamek horroru, a nie z prawdziwą walką na śmierć i życie, rodem z seriali, które większość z nich tak namiętnie oglądała. Teraz jednak to nie było nużące zadanie skupiające się na przeszukiwaniu pomieszczeń i ich wyposażenia. Tym razem miała to być szybka akcja - wejść do wody, wziąć kartonik, wyjść i zobaczyć co dalej mają zrobić. Gdzie poprowadzi ich kolejna wskazówka? Nadal będą musieli siedzieć tutaj czy ruszą w drogę swoim wspaniałym, powoli przepełniającym się busem? O dziwo myśl o wyjeździe nie była nieprzyjemna. Będąc w ruchu wiedzieli, że prą na przód, a nie tkwią w martwym punkcie, nie wiedząc co począć i snując się z kąta w kąt. Choć akurat ta czwórka nie mogła narzekać na nudę, na ich nieszczęście zombie - w przeciwieństwie do złośliwych kartoników - lgnęły do nich, nie pozwalając na to, by płakali z powodu braku zajęć. Wręcz przeciwnie - mogli mieć już dość, choć ich przygoda zaczęła się stosunkowo nie dawno.
– Postarajcie się nie, nie marzy mi się usta-usta, które później mogłaby wypominać mi Iza. – Pokazała im język i zanurzyła się głębiej w wodę.
   Starała się iść jak najbliżej brzegu, ale nawet tutaj woda sięgała jej już ponad kolana. Nie była jakoś specjalnie wysportowana, więc nie było szans, aby przedarcie się przez ten żywioł nie obdarło ją błyskawicznie z sił. Ale i tak szła przed siebie, pomagając sobie rękami i powtarzając sobie, że nie może się zatrzymać. Jeżeli to zrobi, chłopcy zrozumieją, że jest słaba, a słabej jednostki nie powinno się brać ze sobą. Musi dać radę, nawet jeżeli spoci się przy tym jak świnia. Najwyżej zanurzy się w rzece do samego końca, by nie było widać kropel potu na czole i mokrych plam na ubraniach.
   Nie patrzyła już na pozostałą na brzegu trójkę, więc nie widziała ich niepewnych i zmartwionych spojrzeń. I w sumie to dobrze, bo mogłaby stracić całą pewność siebie jaką czuła, a to nie pomogłoby w wykonaniu zadania. Musiała skupić się na tym, że się uda, a nie roztrząsać to, że coś może pójść nie tak. Jeżeli dotrze do celu, to później będzie z górki. Powrót będzie jak spacerek zwycięstwa, zwykła formalność. Jeżeli w jedną stronę dała radę to druga nie będzie stanowić problemu. Pozytywne myślenie w tym przypadku było najważniejsze, a przynajmniej to próbowała sobie wmawiać, by utrzymać dobry humor aż do samego końca.
   Krok za krokiem pokonywała - zdawać by się mogło - niewielką odległość, jaka dzieliła ją od miejsca docelowego. Wszystko szło w miarę sprawnie i tylko raz zachwiała się, potykając o dno, jednak szybko odzyskała równowagę, unosząc rękę z wyciągniętym w górę palcem wskazującym, gdy usłyszała z tyłu jak któryś z chłopaków zawołał jej imię. Żyła, nic jej nie było, może trochę najadła się strachu, ale istniała szansa, że dzięki temu odmówi sobie obiadu i trochę schudnie, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Utrata wagi w aktualnych warunkach wydawała się być najrozsądniejszą rzeczą na jaką wpadła dziewczyna. Musiała zacząć ćwiczyć - i w sumie już to robiła, gdy odłączała się od grupy i próbowała przypominać sobie to, co kiedyś widziała na filmikach Ewy Chodakowskiej i kilku zagranicznych trenerek. Czy dawało to jakieś efekty? Nie była pewna, nie ważyła ani nie mierzyła się, ale starała się za wiele nie jeść, no i większość ostatnich dni spędzała na świeżym powietrzu, chodząc po mieście jak durna, więc może i widać na pierwszy rzut oka nic nie było, ale wierzyła, że cyfry by rozwiały te wątpliwości na jej korzyść.
   Gdy znalazła się pod mostem, tam, gdzie na sznurku wisiała wskazówka, uśmiechnęła się do siebie zwycięsko. Zrobiła dwa dłuższe kroki i odwiązała ją, po czym odwróciła się gwałtownie, czytając co tym razem mieli zrobić.
   Na kartce, poza logo, wiele nie było. Krótkie zdanie, które bez kontekstu wydawało się całkowicie bezsensowne. „Panowie proszą panie”. Nic więcej. Mrużąc oczy próbowała dojrzeć jakiś jaśniejszy tusz czy bardzo drobny druczek, ale niczego tam nie było. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej znajomi krzyczą, próbując zwrócić na siebie jej uwagę, ale gdy pociągnęli za sznurek, poderwała głowę, rzucając im pytające spojrzenie.
   Jednak wtedy było już za późno. Coś chlupnęło obok niej głośno, a później poczuła szarpnięcie za nogę.

   Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Gdy Paulina nie zwróciła uwagi na ich nawoływanie, a zombie wpadł do wody obok niej, Tomek ruszył biegiem w jej stronę, nie przejmując się tym, że właśnie moczy sobie buty. Nie mógł strzelać, nie ufał sobie na tyle, by mieć pewność, że jej nie trafi, gdy ta zanurzyła się po szyję w wodzie. Widział jak wierzga, próbując najprawdopodobniej odkopać od siebie potwora, ale z każdą chwilą bardziej zaplątywała się w linę, uparcie próbując nie zamoczyć kartki i uciec z dala od zagrożenia. Nie miała nawet jak sięgnąć po nóż, bo puszczony przez nich kawałek liny stał się dla niej zabójczą pułapką, oplątując jej dłoń i szyję. Chłopcy mogli tylko obserwować jak raz po raz próbuje złapać oddech i trzymać głowę na powierzchni. Słyszeli jej krzyki, jednak równie szybko jak te się zaczęły, skończyły się. W tym momencie wydawało się im, że dzieli ich kilka kilometrów a nie kawałek rzeki. Tomek nawet nie zanotował, że za nim rzucili się pozostali, gotowi zrobić wszystko, by pomóc jego siostrze. Towarzyszył im tylko irytujący plusk, który brzmiał stanowczo za radośnie jak na sytuację, w której się znaleźli.
   Gdy tylko znaleźli się przy dziewczynie, blondyn rzucił się w stronę trupa, wbijając mu sztylet w czaszkę z takim impetem, że ten znalazł się w niej aż po rękojeść. Odepchnął zwłoki butem, odwracając się w stronę Pauliny, którą teraz trzymał Kamil, ściskając ją w pasie i pozwalając uspokoić się, polegając na tym, że w razie czego utrzyma ją na powierzchni. Dosłownie wisiała w jego ramionach, prawdopodobnie nawet nie stojąc na własnych nogach, a półsiedząc w wodzie, jednak jego przyjacielowi najwidoczniej to nie przeszkadzało. Wyglądał na wystraszonego i zmartwionego i dopiero, gdy Dec odwrócił się do niego, podciągnął jego siostrę, pomagając jej znaleźć się w pionie.
– Wszystko w porządku? – zapytał Tomek, stając bliżej niej i łapiąc ją za rękę, która wyraźnie drżała.
   Paulina nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa, więc jedynie pokiwała głową, choć do „ w porządku” było jej daleko. Ale żyła. Jej narządy były na miejscu, więc wszystko skończyło się dobrze. Poklepała Maleca po ręce, dając znać, że już jest w stanie sama utrzymać się na nogach i odwróciła głowę w jego stronę z uśmiechem, ale nie trzeba było być jakoś specjalnie spostrzegawczym, by zauważyć, że nie był on ani trochę szczery. Brązowowłosy puścił ją, a ona poszła trochę niżej, schodząc z palców na pięty i zaraz skrzywiła się, jęcząc cicho z bólu. Kolana się pod nią ugięły, więc Kamil i jej brat wzięli ją pod ramiona, by nie narażała prawdopodobnie zranionej podczas szarpaniny nogi.
– Mogło być gorzej. – Spróbował pocieszyć ją Łukasz, zdejmując swoją koszulę i z pomocą chłopaków zarzucając ją jej na ramiona, by choć trochę ogrzać dziewczynę. W tym momencie trzęsła się tak strasznie, że chłopakowi zrobiło się jej szkoda. Wiedział, że to nie wina temperatury, a tego, co przeżyła, jednak takie gesty potrafiły uspokajać.
   Nikt mu nie odpowiedział, więc w ciszy wyprowadzili Paulinę z wody. Gdy znaleźli się na brzegu, Tomek odgarnął siostrze z twarzy mokre włosy i nagle usłyszał głośne „kurwa”. Spojrzał na Kamila, a widząc, na co ten patrzy, sam przesunął wzrok na nogę swojej siostry. Jak echo powtórzył słowa Maleca, blednąc momentalnie.
   Na łydce, tuż nad kostką Pauliny widniało spore ugryzienie. I to na pewno nie był odcisk zębów zwierzęcia.

   Na ekranie monitora w momencie pokazania śladu pojawił się wielki napis „BUM”, otoczony czerwono-biało-czarnym dymkiem rodem z komiksów. Grubszy, na oko dwudziestopięcioletni chłopak, zamarł z rękawiczkami w dłoni. Śledził uważnie show, a w ich pracy relacja leciała niemalże cały czas, nawet na kanale z muzyką były co jakiś czas aktualizacje na temat tego co dzieje się w Polsce. W miejscu, gdzie przeważnie leciała reklama ich zakładu, teraz był przekaz na żywo z apokalipsy dziejącej się dosłownie kraj dalej. Czy ugryzienie go zaskoczyło? Nie, już kilka osób umarło od tego, przyjmując zadanie od szalonego naukowca, który obiecywał im, że jego antidotum nie da im umrzeć i pozwoli szybko zaleczyć ranę. Problemem było to, że znał tę dziewczynę i jej brata, bo kiedyś pracowali z nimi, gdy odwiedzali rodziców. Wiedział, że nikt teraz nie będzie nastawiał się na powodzenie dziwnego eksperymentu, jednak…
– Gracjan, idziesz? – Czarnowłosa kobieta zajrzała do kantyny, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Na szczęście póki co nie spojrzała na ekran. Wiedział, że to dlatego, że ciężko jest jej obserwować swoje dzieci zmagające się z potworami setki kilometrów od niej, ale prędzej czy później mogła by zerknąć, a on… Nie mógł pozwolić jej się rozkleić. Może jeszcze wszystko się ułoży. – Daniel nas goni, bo jesteśmy potrzebni na innej hali.
– Temu to zawsze się spieszy, mamy przecież jeszcze przerwę. – Przewrócił oczami i ruszył do drzwi, popychając ją delikatnie w odpowiednim kierunku. – Macie z Sławkiem jakieś plany na dziś? – zapytał lekko.
   Gdy wyszli, w telewizji rozległ się głos doktorka.
– Mamy kolejnego ochotnika! Ile dajcie mu czasu?

– Niewiele – mruknęła różowowłosa dziewczyna, zajadając paluszki przed laptopem.
   Wszyscy zginą. Czuła to. A rząd nie robił nic by rozwiązać to w inny sposób. Na szczęście ona zdążyła zrobić już część zapasów na „wszelki wypadek”. Nie da się zabić bez walki.


***
Dziękuję za przeczytanie, głosy w ankiecie i komentarze <3 Przepraszam, że rozdział tak późno, postaram się by kolejne pojawiały się częściej!

Pozdrawiam ;*